ZABOBON NIE MA SZANS


Każda z moich bohaterek dojrzewa, niezależnie od tego, ile ma lat – mówi Marta Dzido, autorka książki „Sezon na truskawki”, zbioru opowiadań o dorastaniu i kobiecym pożądaniu.
rozmawia Justyna Sobolewska// POLITYKA

Image

W literaturze erotyka to trudny temat. Pisarze często się jej boją.
Sceny erotyczne w literaturze to są często jakieś ozdobniki albo drugoplanowe kwestie nie mające żadnego uzasadnienia, albo są to naturalistyczne, brutalne wulgarne sceny, które są odrażające i nie ma w nich piękna. Moim zdaniem tylko Leśmian i Ginczanka potrafili opisywać erotykę i zmysłowość nie bojąc się nazywać wszystkiego niekoniecznie w poetycko zawoalowany sposób. Tego piękna mi brakowało, ale też naturalności, akceptacji ciała, które nie musi być doskonałe, nie musi być supermaszyną do przeżywania orgazmów, może eksperymentować, ale to się nie musi udawać. Chciałam wysunąć to na pierwszy plan w tej książce, żeby erotyka nie była ani ozdobnikiem ani drugim czy trzecim planem, chciałam, żeby to było sednem i treścią.

Zauważyłam, że erotyka dla kobiet ma teraz takie same okładki - musi być
mężczyzna w garniturze.
To jest pewnie schemat księżniczki w wieży, którą rycerz obudzi ze snu, bo spała sto lat, on jest tym przewodnikiem po świecie doznań seksualnych, tak jakby kobieta nie była w stanie sama odkrywać, tak jakby musiała mieć kogoś, kto ją wszystkiego nauczy. To jest bardzo stereotypowe podejście, bardzo dalekie jest od tego wachlarza rozmaitych doświadczeń, które mamy albo mogłybyśmy mieć, albo które sobie wyobrażamy. W jednym z opowiadań odnoszę się do tych śpiących księżniczek, które czekają na księcia, staram się pokazać je w nowy sposób, zasygnalizować ich seksualną aktywność w czasie, kiedy ten książę im nie towarzyszy.

W Twoich opowiadaniach w centrum jest kobieta, dziewczyna i dojrzewanie,
odkrywanie swojego ciała.
Każda z tych bohaterek dojrzewa niezależnie, ile ma lat. I to jest dojrzewanie
dziewczynek, które zamieniają się w dziewczęta, dorastają i fizycznie się zmieniają, ale to jest też dojrzewanie dorosłych kobiet, które uświadamiają sobie, albo przypominają sobie swoją zmysłowość, coś się zaczyna budzić po latach. Dojrzewanie jest niezależne od wieku, może nam się zdarzyć i po 40 stce, kiedy w tej zajętej wypełnianiem zadań i logistyką dnia codziennego kobiety nagle obudzi się i zacznie się emancypować jej część zmysłowa, pragnąca, podążająca za marzeniami. To dojrzewania może się zdarzyć nawet kiedy będziemy babciami, taką mam nadzieję, że to jest nieustanny rozwój.
Bohaterki nie żałują swoich doświadczeń, cała tonacja tych opowiadań jest taka, żeby się nie bać.
I żeby dać sobie prawo do tego, żeby się pomylić, popełnić błąd. Moje bohaterki myślą, że lepiej żałować, że się coś zrobiło i niż żałować, że coś było na wyciągnięcie ręki, ale ze strachu nie sięgnęłyśmy po to. Oczywiście to są bohaterki niedoskonałe, poszukujące, błądzące , ale idące za tym głosem wewnętrznym, który je uwalnia od stereotypowej roli, w którą są wtłoczone: są matkami, żonami, otoczenie wymaga, żeby były takie, a nie inne, a one są bardzo złożone i nie boją się zajrzeć, sprawdzić i później wiedzieć. Dzięki temu zaglądaniu w zakazane miejsca jesteśmy bogatsze.
Czasem ich dojrzałość polega na tym, żeby się wycofać, przyznać się, że fascynacja
była złudzeniem.
Tak, można się wycofać, zakończyć, można robić różne rzeczy, chodzi o to, żeby sobie nie narzucać ograniczeń, tylko dlatego, że tak wypada, albo społeczeństwo nam
powiedziało, że tak trzeba, albo jeśli nam się próbuje wtłoczyć do głowy, że jest czymś nieakceptowalnym pocałować koleżankę, która nam się podoba, to jest to jakieś ograniczenie. Moje bohaterki starają się ponazywać te uczucia i sprawdzić, co tam jest. Na tym polega emancypacja.
W „Sezonie na truskawki” bohaterka odkrywa, że pragnie swojej przyjaciółki, ale to jest tabu. Ciekawe, czy to się zmieniło, czy dziewczyny dziś odbierają to inaczej?
Wszystko zależy w jakim środowisku się wychowujemy, jakie mamy ograniczenia.
Widzę, że dziewczyny, dzisiejsze nastolatki, dwudziestolatki są o wiele bardziej
świadome pewnych kwestii, potrafią postawić granice i powiedzieć – „nie”. To, co w
pokoleniu moich rówieśniczek było bardzo trudne: mówić, odmówić, ponazywać pewne rzeczy. I nie do końca się wiedziało, co się robi, bo nie było na to słów. Teraz po akcji „me too” i po bardziej otwartym rozmawianiu o seksualności, cielesności i dojrzewaniu, to jest łatwiejsze, ale to tez zależy od tego, gdzie się wychowujemy
„Sezon na truskawki” może i mężczyznom dać możliwość poznawania kobiecej przyjemności?
Jak najbardziej i może być dla nich sposobem odnajdywania w sobie cząstki kobiety.
Chciałabym, żeby czytelniczki i czytelnicy znaleźli tu coś dla siebie, bo pewne kwestie się nie zmieniają zależnie od tego, ile mamy lat. Chciałam pokazać, że pragnienia, bliskość, intymność mamy podobne niezależnie, czy bohaterowie poznali się na gruzach miasta w 1945 roku, pokiereszowani wojną, czy są ludźmi z czasów transformacji ustrojowej, czy są jak bohaterka „Czerwonego ferrari” , dla której sposobem komunikowania się jest internet i ma do czynienia ze słowami, które się pojawiają na ekranie . Słowami można uwodzić, to jest tylko kontakt z ekranem, ale emocje są te same.

NADAL CHCEMY CAŁEGO ŻYCIA. I CAŁEJ PRZYJEMNOŚCI

Z Martą Dzido, pisarką i reżyserką, rozmawiamy na temat jej najnowszej książki „Sezon na truskawki”
Marta Mitek /GRLS

W podziękowaniach zdradzasz, że „Sezon na truskawki” powstawał w trakcie pandemii, w wielu – nieraz pustelniczych – miejscach. Czy różnorodność miejsc i niezwykły czas wpłynął na perspektywę konkretnych opowiadań?

Marta Dzido: Tak – sporo czerpałam z otoczenia, w którym akurat byłam. Porównania do natury obrazują emocje bohaterek. Są rozkwitające kwiaty, pąki, piasek, bursztyn i kamyczki, ale też nadchodząca fala i glony w jeziorze. Duże miasta zapewniają mnóstwo bodźców, co powoduje, że tekst ma inny rytm. Ta książka wzięła się z różnych miejsc oraz z niepowtarzalnego czasu, który mogłam poświęcić sobie i odizolować. W niektórych miejscach nie było nawet zasięgu. Na samym początku pandemii wylądowałam nad morzem. Wejście na pustą plażę było otoczone taśmą z napisem „Uwaga, Covid”. Z kolei podczas mojego stypendium w Pradze wprowadzono stan wyjątkowy – całe miasto, które zazwyczaj tętni życiem, opustoszało.

Czy opowiadania z „Sezonu na truskawki” już żyły w tobie wcześniej i czekały, aż je napiszesz, czy też dopiero przychodziły do Ciebie w momencie, gdy wcisnęłaś pauzę?

Marta Dzido: Żyły we mnie wcześniej. Zaczęłam je pisać jeszcze przed pandemią, zimą 2019 roku. Czułam niedosyt po „Frajdzie” i chciałam dalej poruszać tematykę, która jest nieopowiedziana, bo brakuje nam słów do opisywania: bliskości, intymności, ciała. W tych opowiadaniach poszłam dalej niż we „Frajdzie”, pisałam odważniej, przesuwałam kolejne granice.

 

W czasie lockdownu wiele z nas cierpiało przez deficyt dotyku. „Sezon na truskawki” wydaje mi się skupiona na temacie intymności, a jednocześnie jest lekka i pozytywna. Czy pisałaś ją z myślą o kompensacji braku bliskości?

Marta Dzido: Na pewno, ale była to też forma ucieczki. To był czas, gdy z jednej strony pozwoliłam sobie na zatrzymanie oraz pisanie, ale równocześnie czułam strach przed chorobą i stratą, lęk przed tym, że nie będzie za co żyć. Równocześnie miałam w sobie wielkie pragnienie, by tworzyć. A skoro ten czas został mi nieoczekiwanie dany, to stwierdziłam, że nie przesiedzę go patrząc w ścianę, tylko zrobię coś fajnego,wartościowego – coś, co mi także pomoże.

 

W opowiadaniach są momenty lęku, ale i spory ładunek podnoszący na duchu.

Marta Dzido: Chciałam się podzielić pewnym olśnieniem: jestem wdzięczna za małe rzeczy; za to, że jestem zdrowa; że udało mi się dotrwać do 40-tki z uśmiechem na ustach, że nie poddaję się frustracjom.

 

Recenzje „Sezonu na truskawki” są skoncentrowane na zmysłowości, a dla mnie to książka o miłości. Znajduję tu i erosa, i agape, miłość macierzyńską i przyjacielską… Czy planowałaś opowiedzieć o całym wachlarzu?

Marta Dzido: Nie miałam poczucia, że muszę odhaczyć każdy odcień: napisać o trójkącie, miłości lesbijskiej etc. Tak się po prostu ułożyło. Kolejność opowiadań w książce nie odpowiada chronologii ich powstawania. Miałam dylemat, czy wszystkie opowiadania pasują do „Sezonu…”. Doszłam do wniosku, że jednak wszystkie razem dają pełny obraz i mogą tak naprawdę być o jednej bohaterce.

 

Byłam zdziwiona ostatnim opowiadaniem, „Jedna jedyna”. Niby mało w nim zmysłowości, ale w intymny sposób dopełnia cały zbiór.

Marta Dzido: To opowiadanie nie wpisuje się w kategorię erotyku, ale tak naprawdę wiele w nim zmysłowości. Dotyk dłoni na włosach moim zdaniem może być o wiele bardziej zmysłowy niż doznania seksualne opisane bardziej wprost.

 

Pokutuje przekonanie, że w języku polskim język erotyki jest albo wulgarny, albo medyczny. Jak wyglądała twoja droga do języka „Sezonu…”? Czy pisanie o seksie sprawiało Ci trudność?

Marta Dzido: Chciałam, by język nie był zbyt poetycki, ale by był namacalny, gęsty, cielesny. Ma się wrażenie, że można go dotknąć. Unikałam opresyjnych określeń związanych z trzeba, musieć, powinnam. Według mnie natura w opisywaniu bliskości fizycznej – metafory związane z roślinnością i czerpanie z czasowników dotyczących rozkwitania przyrody – a także zabawa słowami, np. puszczanie, działa.

 

Przytrzymam się na chwilę tego puszczania. Czy próbujesz pisaniem odzyskiwać słowa i pole? W opowiadaniach pokazujesz między innymi to, że kobieta też może być łowczynią.

Marta Dzido: Zawsze tak myślałam, tylko społeczeństwo sugerowało, że może coś ze mną jest nie tak. Szybko udało mi się wyzwolić z tej opresji. Wiele z nas musi przejść drogę i wykonać pracę, by zrozumieć, że jeśli czerpiemy z czegoś przyjemność i nikt nie jest przez to skrzywdzony – to jest okej. Droga wolna. Dlaczego mamy narzucać sobie kaganiec i ograniczenia, które krzywdzą nas same?

 

Ze słowami bywa różnie. Dawno temu w Zachęcie odbywała się wystawa Karola Radziszewskiego pt. „Pedały”. Myślałam wtedy: o co chodzi, może się ktoś obrazi? A on to słowo sobie odzyskał. Również podczas pracy nad filmem o ludziach z zespołem Downa miałam podobną refleksję: nie chciałam nikogo urazić, więc mówiłam osoby z niepełnosprawnością intelektualną. Te słowa pęczniały i oddalały mnie od bohaterów. A oni żartowali między sobą: Jaki jest twój ulubiony zespół? Zespół Downa! I to było w porządku.

Marta Dzido: Ostatnio ukazała się książka, którą teraz czytam „Dziwki, zdziry, szmaty. Opowieści o slut-shamingu” i ona wiele tłumaczy. Stara się odzyskiwać słowa, które mają nas krzywdzić. Pełno jest takich słów, np. wiedźma. Możemy uważać, że jest obelgą, a wzięło się od tej, która wie. Podobnie srom – czytając o rytuale podnoszenia spódnic dowiemy się, że widok sromu miał zawstydzić, ale nie pokazującą go kobietę i jej cielesność, ale np. sprawców przemocy, kogoś, kto dopuścił się tchórzostwa, mężczyzn, którzy uciekali z pola walki. Język kształtuje nasze myślenie o świecie. Jeśli będziemy się temu poddawać i traktować te słowa tak, jak chcą ci, którzy chcą nas skrzywdzić, to się nie wyemancypujemy.

„Sezon na truskawki” to dla mnie książka przeciw zawstydzaniu, przeciw wtłaczaniu w schematy.

Marta Dzido: Jesteśmy piękni w swojej różnorodności. Dopasowywanie się do wzorca, który ma być dla każdego z nas ten sam, to wielka strata dla nas wszystkich. Zastosujmy metaforę: truskawki wyhodowane na sztucznych nawozach rosną równe, duże i bez smaku. Jeśli sami je posiejemy i wyrosną nam owoce malutkie i nie za bardzo kształtne, to mimo to będą piękne i smaczne.

 

Sama zorientowałam się podczas lektury, jak głęboko mam wdrukowane opresyjne schematy. Spodziewałam się nieraz symbolicznego pokarania za odważne, bezkompromisowe działania bohaterek. A tak się nie działo – bo im więcej doświadczenia, tym lepiej poznajemy siebie – i to nie tylko o warstwę cielesną tu chodzi. Poznajemy też wagę siostrzeństwa. Czy wspólnota dziewczyn, solidarność kobiet jest dla Ciebie bliska i zauważalna w naszym społeczeństwie?

Marta Dzido: Doświadczam tego coraz bardziej. Po realizacji filmów „Solidarność według kobiet” i „Siłaczki” mam wrażenie, że w całej Polsce są bliskie mi kobiety. Jestem im wdzięczna, bo podzieliły się ze mną swoją mądrością oraz doświadczeniem. One zapewne też coś dostały – to taka nieustanna wymiana energetyczna. Inspirujemy się, wspieramy, rośniemy. Pisząc opowiadania, myślałam o moich znajomych i przyjaciółkach – bez jednej z nich nie byłoby nawet tytułu tej książki. Mam wrażenie, że wiele osób się w tym odnajdzie. Czy to solidarność? Tak, bo jestem pewna, że mogę na te kobiety liczyć, a one – na mnie. I ta świadomość pomaga.

 

Czy widzisz swoje dzieła jako element rewolucji? Czujesz, że właśnie ma miejsce pewien zryw emancypacyjny i równościowy, czy masz poczucie, że jesteśmy w tym samym miejscu, co Siłaczki, m.in Nałkowska i Krzywicka?

Marta Dzido: Wciąż kontynuujemy ich walkę. Głęboko wierzę, że jest to krok naprzód. Bywa, że cofamy się do 1907 roku – nadal „chcemy całego życia”, jak wołała Zofia Nałkowska. Jednak dużo się zmienia: obserwuję pokolenie dziewczyn, które mają dzisiaj 20 lat – są bardziej świadome, wiedzą, gdzie stawiać granice, mają do tego nowe narzędzia. Bardzo dużo dobrego zrobiła akcja me too. Ta rewolucja seksualna musi się odbyć. Pewnych rzeczy nie da się cofnąć.

 

Czeka nas przyspieszenie zmian czy żmudna walka o każdy centymetr pola i każdą godzinę edukacji seksualnej?

Marta Dzido: Dziś możemy czytać różne książki o seksie i cielesności, oglądać rozmaite filmy, również porno w internecie. To również od nas zależy, w jaki sposób będziemy edukować nasze dzieci. Nie ma z tym szans średniowieczny zabobon, w naszym kraju wspierany przez niektóre instytucje, a który nawet nie jest budowany w oparciu o nauki Jezusa Chrystusa – jego nauki były o akceptacji, tolerancji, miłości do siebie I bliźniego. Jeśli chodzi o edukację szkolną, to owszem, rząd może forsować różne pomysły, ale dzieciaki są mądrzejsze – dla nich szkoła nie jest już wykładnikiem wiedzy. Zresztą od dawna nie jest. My uczyłyśmy się o rozmnażaniu pantofelka, a na przerwach czytałyśmy „Bravo Girl” i stamtąd próbowałyśmy czerpać wiedzę. Poradziłyśmy sobie.

 

Które opowiadanie sprawiło Ci najwięcej frajdy?

Marta Dzido: Wszystkie dały mi dużo radości, każde na swój sposób. Na przykład w „Zaraz cię utulę, zaraz cię zjem” chciałam pisać z perspektywy chłopaka. Później myślałam, że bardzo chcę napisać opowiadanie, w którym księżyc byłby bohaterką. Czasami byłam zaskoczona tym, gdzie te opowiadania mnie prowadzą. Największym wyzwaniem językowym był dla mnie tekst „Jedna jedyna”, w którym czerpię z powiedzonek mojej babci.

 

Czyli nie pisałaś opowiadań tak, jak etiudy filmowe? Jesteś reżyserką – pisanie opowiadań to zupełnie inny warsztat?

Marta Dzido: Język filmu jest zupełnie inny od literackiego. Nie wszystko da się przełożyć. Ale kiedy piszę, korzystam ze swoich doświadczeń filmowych. Lubię, kiedy tekst ma konkretny kształt, eksperymentuję z formą, z perspektywami. Stosuję czasem różne filmowe sztuczki: montuję sceny, robię nagłe cięcia albo zostawiam coś w tak zwanej przestrzeni pozakadrowej, czyli niedopowiedziane, które daje pole dla wyobraźni odbiorcy.

 

Czy pracujesz nad czymś kolejnym?

Marta Dzido: To dopiero początek, ale jest to dla mnie ważna sprawa i wielka odpowiedzialność: zaczęłam pisać książkę non-fiction zainspirowaną rozmowami z moimi dobrymi koleżankami i terminem, który wymyśliła Zuzanna Janin: surwiwalki. Zawiera w sobie dwa słowa: survive – przetrwać i walka. Walka o przetrwanie. Surwiwalka to kobieta, która przetrwała toksyczną i przemocową relację; wyzwoliła się z niej. Może swoją historią dać siłę i inspirację kobietom, które wciąż trwają w takich związkach. Chcę pokazać, jak to się dzieje, że gdy wydaje ci się, że nie masz już siły, nie masz dokąd pójść, jesteś zmiażdżona tą relacją, jednak znajdujesz w sobie moc i udaje ci się wyzwolić.

 

Jesteśmy już po premierze „Sezonu na truskawki”, odbyłaś sporo spotkań. Czy dostałaś już komentarze czytelniczek?

Marta Dzido: Tak, pięknie piszą na Instagramie. Czytając ich opinie czerpię wiele radości. Cieszę się, że moje pisanie robi komuś frajdę. I choć zdecydowałam się na dedykację „Dla dziewczyn”, to mam nadzieję, że książka trafi do czytelników różnej płci. Myślę, że chłopcy oraz mężczyźni mogą wiele z niej wynieść – może nawet odkryć swoją dziewczyńskość.

 

Cielesność i seksualność – szczególnie ta kobieca – to tematyka, która do tej pory funkcjonowała w literaturze zwykle jako ozdobnik, ubarwienie drugiego planu albo była częścią opowieści o traumie i negatywnych emocjach. Zepchnięta na margines przez tą „wielką” literaturę piękną – pisaną przez białych heteroseksualnych mężczyzn dla białych heteroseksualnych mężczyzn.

Marta Dzido: Napisałam „Sezon na truskawki”, bo czułam w polskiej literaturze wielki deficyt afirmacji ciała, akceptacji seksualności, ukazania piękna kobiecych doświadczeń, a poza tym to są opowiadania, które sama bym chciała przeczytać.

 

Choć wspominasz o dedykacji dla dziewczyn, to „Sezon na truskawki” nie mieści się w ramach tzw. literatury kobiecej.

Marta Dzido: Ten termin próbuje się przykleić do mnie już od lat. Z racji tego, że jestem kobietą, a bohaterkami moich książek też są kobiety, od razu jest to kwalifikowane jako tzw. literatura kobieca. Tymczasem nie ma czegoś takiego jak literatura męska. Owszem, jest dziecięca – ale to stawia literaturę kobiecą na równi z literaturą dziecięcą, a nie piękną. Kompletny bezsens i niesprawiedliwość.

 

Wiem, że wyhodowałaś sama truskawki, a jak wspominałaś na początku rozmowy, czerpiesz siłę z małych drobiazgów. Widzę to jako zadbanie o swój (nie tylko zmysłowy) dobrostan. Jakie masz sposoby na to, by podczas pracy nad filmami, książkami i życiem, nie popaść w wyjałowienie?

Marta Dzido: Jeszcze przed pandemią obrałam taką strategię: po pierwsze, staram się nie mówić niczego złego o innych. To nie znaczy, że tego nie widzę czy że to mnie nie dotyka – w naszym kraju dzieje się dużo niesprawiedliwości i krzywdy, jestem tego świadoma.

Po drugie, jak każdego dnia wstaję rano, to myślę sobie: super. Jestem zdrowa, żyję, czego trzeba mi więcej? Może to naiwne i banalne, ale daje mi to energię. Mało potrzebuję. Od paru lat nie mam kredytów i długów, co jest bardzo uwalniające. Zminimalizowałam pewne kwestie. Jestem wdzięczna za to, jak jest: mam piękną, zdrową córkę, która mnie lubi, od której dużo się uczę. Jestem w związku z osobą, która mnie wspiera.

Do życia podchodzę z pokorą: mogę czegoś nie wiedzieć, nie rozumieć, nie muszę wszystkiego doprowadzać do perfekcji. Mogę sobie odpuścić. Może to trąci banałem, ale działa.

 

Nawet jeśli brzmi naiwnie czy banalnie, wydaje mi się, że tak trzeba żyć.

Marta Dzido: Nic nie trzeba! Niech każdy żyje, jak chce!


 

Image
Image
Książka Małż wraca w ręce czytelników po 16 latach od pierwszego wydania za sprawą Wydawnictwa Relacja. Marta Dzido zdążyła zachwycić mnie w tym roku zbiorem opowiadań Sezon na truskawki, w którym eksplorowała temat kobiecej przyjemności i wolności. Z zainteresowaniem sięgnęłam więc po archiwalną powieść, która niegdyś narobiła niemałego szumu. 
Bohaterką Małża jest młoda kobieta, wchodząca na rynek pracy we wczesnokapitalistycznej Polsce. Bardzo przypominała mi dziewczynę z (dużo późniejszej!) powieści Nowa ja Halle Butler (Wydawnictwo Czarne). Było w niej mnóstwo niezgody na obowiązujące reguły gry, ale dopiero wypracowywała własne strategie oporu. Nie miała narzędzi, które pozwoliłyby jej nazywać i komunikować, czego nie akceptuje w zastanej dynamice społecznej. Zamiast tego mamy tu rollercoaster chaotycznych decyzji i łapczywe próby odzyskania kontroli nad swoim życiem. 
Marta Dzido wpadła do naszego goingowego biura, żeby porozmawiać o tym, jakie emocje odczuwa wobec obu tych książek, czemu warto uważnie przyglądać się temu, jakich słów używamy i jakich kształtów można dopatrzyć się w sztuce sakralnej. Zapraszam do lektury. 
Image

Może zdołamy się odrodzić lepsi - może zmieni się hierarchia wartości, w której na pierwszym miejscu były: konsumpcjonizm i hedonizm, może zawali się wreszcie ten krwiożerczy system, oparty na wyzysku, niesprawiedliwości i bezmyślnej eksploatacji natury. To od nas zależy jak będzie. I chyba warto zdać sobie sprawę, że jesteśmy tu tylko gośćmi.

Wielu pisarzy, w tym Pani, jest w tym czasie bardziej aktywna w social mediach.

Ważne jest dla mnie, by się nie poddawać, by nie podważać sensu swoich działań. Pisanie zawsze było dla mnie ratunkiem, dawało mi nadzieję. Staram się to robić również w mediach społecznościowych, udostępniam swoją twórczość - literacką, filmową, dzielę się pozytywnym i dobrym przesłaniem.

Ludzie często się zastanawiają, po jakie książki sięga pisarz, gdy zostaje w domu. Co Pani czyta w tym czasie?

Czytam Marqueza - "Miłość w czasach zarazy" - i myślę sobie, że to jest lekarstwo: literatura. I miłość.

A do słuchania polecam wszystkim Malowaną Skrzynię DJa Krzaka na mixcloudzie albo w Radiu Kampus - gorące egzotyczne rytmy z różnych stron świata. Dzięki muzyce możemy podróżować bez wsiadania do samolotów czy pociągów, wystarczy nałożyć na uszy słuchawki i wcisnąć "play".

"Frajda" jest o wyzwoleniu cielesnym
Z Martą Dzido rozmawia Włodzimierz Nowak//WYSOKIE OBCASY EXTRA

Image

Dziewczyna i chłopak z Frajdy narzekają na Polskę, przenieśliby nasz kraj do Ameryki Południowej
- Żeby ciepło było. Jak jest zimno, to trudniej się kochać. We Frajdzie jest scena zimowa, oni wychodzą z Amatorskiej i w podwórku kamienic na tyłach Nowego Światu, próbują bliskości i nie mogą, bo mają na sobie kurtki, szaliki...
Bluzy, kaptury
- rękawiczki
Zmarznięte paluchy
- No tak, wszystko zmarznięte...
Teraz jest trochę inaczej, bo jest pełno kamer
Monitoring
- Jesteśmy obserwowani, trzeba mieć to na uwadze, że ktoś patrzy, może nagrywa, może każą zapłacić mandat
Za gołe piersi

- Tak, tak. Ale ja opisuję czasy, kiedy nie było kamer, tych technologicznych nowości. I że ktoś może
nagrać drugiego na komórkę, a później go szantażować, czy gdzieś wrzucić...
A jakie to były czasy?
- Beztroskie. Koniec lat 90. początek 2000. Fajne czasy sprzed Facebooka. Teraz nie spotykasz się ze znajomymi, nie rozmawiasz, ale wiesz na bieżąco, co się u nich dzieje. Może to i nas wzbogaca. Ale wtedy jak się z kimś nie spotkałeś, to nie wiedziałeś, co u niego słychać. Nie mogłeś go podglądać na Instagramie, co ten człowiek zjadł, jak się ubrał. Więc było takie fajne napięcie, oczekiwanie – jak ona
teraz wygląda, co robi.
A Ty skąd się wzięłaś?
- W jakim sensie ?
Z Warszawy?
- Tak i lubię dodawać, że z Ochoty, bo to ma dwa znaczenia.
I na co masz, miałaś ochotę w życiu
- Na wszystko. Czerpać garściami, popróbować różnych rzeczy.

Jak napisać książkę o miłości nie używając tego słowa
O Frajdzie z Martą Dzido rozmawia Max Cegielski //XIĘGARNIA, TVN24

„ W tej książce jest sporo nostalgii, tęsknoty za czasami sprzed Facebooka, za czasami z ubiegłego wieku, za czasami, w których nie mogliśmy sprawdzić gdzie druga osoba jest, co robi. Gdzieś była ta niepewność oczekiwanie - wyjaśniła. Jak mówiła, jest zdania, że "każdy z nas ma w sobie tę frajdę, która być może jest uśpiona przez jakiś czas, przez dorosłość, która jest odłożona na bok". 

Autorka zwróciła uwagę, że książka ma wiele hipotetycznych zakończeń. - Bohaterowie opowiadają sobie po latach, "co by było gdyby". - Dochodzą do wniosku, że niezależnie jaką drogą się idzie, to są miejsca, w które i tak dojdziemy, są pewne punkty, które los dla nas zaplanował - mówiła.

- Oczywiście mamy możliwość wybierania, decydowania, sprawdzania, ale gdzieś jednak bohaterowie dochodzą do wniosku, że w każdej wersji życia, jakie sobie opowiadamy, w końcu się spotykamy - zaznaczyła. 

Image

Czytanie pod kołdrą. O erotyce uprawianej przez polskie pisarki
GIRLS ROOM

„Po wydaniu »Frajdy« napisało do mnie dużo osób. Ludzie, których nie znam, którzy odnaleźli tam siebie, swoje historie i doznania. Moi dawni kochankowie, którym udało się odczytać przesłanie umieszczone specjalnie dla nich między wierszami. Dziewczyny, które pisały, że dawkują sobie »Frajdę« i czytają tylko po kilka stron dziennie, żeby mieć większą z tego przyjemność” – mówi Marta Dzido o historii rozpisanej na dwa głosy. Napisała „Frajdę”, bo brakuje jej erotyki w rodzimej literaturze: „Myślę, że język polski – tak bogaty i dający tak duże możliwości – ma zupełnie niewykorzystany potencjał, jeżeli chodzi o opowiadanie o cielesności, zmysłach, pożądaniu, spełnieniach w sposób, który nie byłby żenujący, naiwny albo dystansujący i cyniczny”.
Dzido uważa, że to wciąż temat tabu: „Nie mieliśmy w Polsce czegoś takiego jak rewolucja seksualna. W 1907 roku młoda wówczas Zofia Nałkowska żądała dla kobiet »całego życia« była pionierką, która publicznie upominała się o prawo do rozkoszy. Wzbudziła tym kontrowersje, ale udało jej się wywołać dyskusję – to był moment, szansa na to, by taką rewolucję zacząć. W dwudziestoleciu międzywojennym walkę o wyzwolenie kobiet,– także w sferze seksualnej, podjęła Irena Krzywicka. Określała się mianem »gorszycielki«. Żyła z dwoma mężczyznami – z jednym w związku małżeńskim, z drugim w związku partnerskim – i nie ukrywała tego. Nie bała się mówić otwarcie o antykoncepcji czy przerywaniu ciąży. To się działo sto lat temu i kiedy pomyślę sobie, gdzie nasze społeczeństwo jest dziś, to mam wrażenie, że niewiele się od tamtych czasów zmieniło”.
Image

Polskie kino nabiera pikanterii
Z Martą Dzido rozmawia Aleksandra Suława//DZIENNIK POLSKI

- Przełożenie na ekran takiej kompozycji to z jednej strony wyzwanie, z drugiej satysfakcja, bo język filmu daje możliwość ukazywania tych samych zdarzeń, na kilka różnych sposobów - mówi Dzido.

- Sporo w tym scenariuszu powrotów, retrospekcji, żonglowania czasem i alternatywnymi wersjami wydarzeń. To okazja do snucia opowieści nie tylko o miłości, ale też o tym, czym jest pamięć i jak bardzo czas zniekształca naszą wizję przeszłości.

Image

Historia miłosna bez słów:"Kocham Cię"
audycyja Katarzyny Nowak//POLSKIE RADIO

Image

To historia relacji, w której ona i on przekraczają wszystkie granice i nie stawiają sobie żadnych zakazów z wyjątkiem tego jednego: żeby nie powiedzieć "Kocham cię"; słów, które stanowią jakieś

zobowiązanie i mogą spowodować, że ten żar, który cały czas starają się podtrzymać, zgaśnie - mówiła Marta Dzido, autorka książki "Frajda".

Historia zatacza koło. Znów walczymy o to, o co walczyły pokolenia kobiet przed nami.
Z Martą Dzido rozmawia Ewa Rogala//ONET

Czuję się, bo mam sieć kobiet, sióstr, na które mogę zawsze liczyć. Na tym właśnie polega prawdziwa solidarność. Ona jest wtedy, gdy angażujemy się w sprawy, które nas bezpośrednio nie dotyczą, nie załatwią nam niczego. Czy jesteśmy w stanie włączyć się w protest w obronie lokatorów wyrzucanych na bruk?

Czy wyjdziemy z ciepłego domu, by w mroźny dzień protestować w sprawie puszczy? Wspaniała jest świadomość, że mogę liczyć na kobiety, które w razie potrzeby staną po mojej stronie, pomogą mi. I ja też jestem gotowa wspierać je w ich walce.

Image

Literackie odkrywanie Frajdy

Ona i on, bezimienni. Ludzie wracający po latach do czasu, który był bardzo krótki i szybko im przeminął. Nawet nie byli świadomi, że jest to jakiś szczególny moment szczęścia, który wtedy mieli. Starają się sobie nawzajem opowiedzieć tą historię. Znajdują własne słowa, tak potrzebne w rozmowie o namiętności, pożądaniu i fascynacji. Przez sto

czterdzieści cztery strony „Frajdy” robią wszystko, aby nie powiedzieć dwóch słów, których sobie zakazali będąc nastolatkami, ponieważ uważali, że „Kocham Cię!” jest „wyświechtanym banałem”. Mimo tego starają się sobie wyznawać miłość na setki innych sposobów

Image

Jestem tu dzięki emancypantkom
Z Martą Dzido rozmawia Marta Knaś//KRYTYKA POLITYCZNA

Image

Które z postulatów sufrażystek uważasz za aktualne?
W pamięci mam słowa 23-letniej Zofii Nałkowskiej ze Zjazdu Kobiet w 1907 roku: „Chcemy całego życia”. Miała ona na myśli kwestie obyczajowe, czyli prawo do korzystania z cielesności, prawo

do rozkoszy, prawo do seksualności. Jak na tamte czasy było to myślenie wywrotowe, niektóre z sufrażystek podczas jej przemówienia wychodziły z sali. Do debaty publicznej przeniknął jednak temat podwójnej moralności, czyli korzystających z życia mężczyzn oraz kobiet, od których wymagamy, aby pozostały czyste.

Kobiety Wolności
Z Martą Dzido rozmawia Aleksandra Więcka //WYSOKIE OBCASY

Aleksandra Więcka: Zanim napisałaś książkę o kobietach „Solidarności” i zrobiłaś film „Solidarność według kobiet”, zajmowałaś się kobietami działającymi w podziemiu aborcyjnym.„Solidarności” i zrobiłaś film „Solidarność według kobiet”, zajmowałaś się kobietami działającymi w podziemiu aborcyjnym. Później zafascynowały cię sufrażystki, ostatnio dostałaś nagrodę European Union Prize for Literature za powieść „Frajda”, która właściwie jest afirmacją kobiecej zmysłowości i seksu. Twoje bohaterki mają ze sobą coś wspólnego – wydrapują sobie pazurami wolność.

Marta Dzido: To ciągle jedna bohaterka – wyzwalająca się kobieta.
Tak Maria Turzyma, autorka książki „Wyzwalająca się kobieta”, nazywała te, które chciały całego życia, prawa do zarabiania własnych pieniędzy, wybierania męża albo niewybierania go wcale. I chociaż ta książka powstała w 1906 roku, te tematy są wciąż aktualne. Bo co prawda my zarabiamy pieniądze, ale to nie zawsze są takie same pieniądze, jakie zarabiają nasi koledzy na tym samym stanowisku. Wybieramy sobie mężów, a nawet możemy ich nie mieć, ale jesteśmy oceniane przez społeczeństwo za to, jak żyjemy.
Image

Jestem im coś winna
Z Martą Dzido rozmawia Karolina Morelowska-Siluk//URODA ŻYCIA

Image
Image

Gdzie są dziewczyny?
Z Martą Dzido rozmawia Aleksandra Suława//INTERIA

Image

Kiedy te odważne dziewczyny zaczęły schodzić na drugi plan?
- W 1981 roku do Watykanu pojechała polska delegacja w składzie: Wałęsa, Wałęsowa, Walentynowicz, Rybicka i jeszcze kilka innych osób. Mieli poprosić papieża o wsparcie dla Solidarności.

Wtedy, w czasie spotkania, Walentynowicz usłyszała od ks. Dziwisza: "Pani Aniu, pani musi być dla niego tłem". Chodziło o Wałęsę.

Nie mamy podziału na życie prywatne i zawodowe

Women Power Media

Image

Jaki jest przepis na udany duet w domu i w pracy?

MD: Ciężka wieloletnia praca z drugim człowiekiem [śmiech]. Ja w ogóle uważam, że miłość i bycie w związku to też jest ciężka harówa, wymagająca dużej elastyczności, otwartości, dawania sobie zaufania, bycia blisko, ale bez zagarniania. Doświadczam tego, pisząc książki.

Marta ma książki, a Ty masz coś wyłącznie Twojego?

PŚ: Ja jestem ogromnie zafascynowany światem, czerpię przyjemność z wielu źródeł, mam wiele pasji – nauka, ekonomia, historia, polityka, astronomia. Wciąż eksploruję świat.

Niezabliźnione
Z Martą Dzido i Piotrem Śliwowskim rozmawia Krzysztof Wołodźko//NOWY OBYWATEL

Wiele kobiet, niezależnie od tego, czy popierały kształt polskich przemian, czy też nie, mnóstwo straciło. Część z tych, które popierały Okrągły Stół, bo odpowiadał im kształt przeobrażeń, nie miało później swojej reprezentacji w polityce, ponieważ nie należały już do rzeczywiście decyzyjnych gron politycznych wśród byłej opozycji. I mogły się tylko przyglądać, jak prawa kobiet były sprzedawane Kościołowi.

Przecież na początku lat 90. XX w., o czym mniej się mówi w czasach, gdy prawica zagospodarowała wyobrażenia społeczne, miały miejsce gigantyczne protesty. Wiele kobiet, którym nie podobał się ten nowy sojusz „Solidarności” z wysokimi hierarchami katolickimi, znalazło się w różnych gazetach i fundacjach, zajęło się pracą na niwie społeczeństwa obywatelskiego, niejednokrotnie z całą wrażliwością reagowało na społeczne bolączki pierwszych lat przemian. Choć owszem, część z nich finansowo niemal od razu bardzo dobrze wyszła na transformacji.
Image

Jesteśmy beneficjentkami walki, którą prowadziły nasze prababki. Siłaczki, emancypantki, sufrażystki, bojownice
Z twórcami Siłaczek rozmawia Mateusz Perowicz// KLUB JAGIELLOŃSKI

Image

Jesteśmy takimi filmowcami, którzy starają się opowiadać o tym czego jeszcze nikt nie przedstawił. Wcześniej opowiadaliśmy o kobietach „Solidarności”. Wtedy wszystkim się wydawało, że to jest dobrze znana historia, a odkryliśmy coś nowego – zapomniane bohaterki i historie, które nie były powszechnie znane.

Tutaj też jest chyba podobnie. Historia odzyskania niepodległości w 1918 roku jest nauczana w szkole, ale niewiele osób wie, że wtedy też kobiety uzyskały prawa wyborcze. Jeżeli zastanowić się nad tym, że kobiety wywalczyły sobie prawo do studiowania całkiem niedawno, bo 120 lat temu, to wydaje mi się że warto o tym opowiedzieć. Jesteśmy beneficjentkami walki, którą prowadziły nasze prababki.

Skazani na książki - Marta Dzido

„Skazani na książki” to cykl 7 filmowych wywiadów, których bohaterami są rezydenci programów stypendialnych Stowarzyszenia Willa Decjusza. Celem projektu jest promocja czytelnictwa z wykorzystaniem kreatywnego potencjału samych twórców, którzy nie tylko odpowiadają na pytania, ale również współtworzą filmową historię.

Cykl filmów jest jednym z komponentów projektu „Tour de littérature”, którego inicjatorem i operatorem jest Stowarzyszenie Willa Decjusza.

Kuratorka projektu: Iwona Nowacka; Koordynator projektu: Marcin Dyrcz; Zdjęcia: Paweł Penarski

 

Image